Aktualności

#ZIEWRO | W niedzielę kończymy rundę zasadniczą przy W69

Gdy w ubiegłym sezonie pokonaliśmy Betard Spartę Wrocław, przy W69 uwierzyliśmy, że robimy wielki krok do utrzymania w PGE Ekstralidze. Teraz sama wygrana do spełnienia marzenia w postaci awansu do pierwszej czwórki nie wystarczy, ale mecze z wrocławianami niemal zawsze zapowiadają się pysznie.

Ubiegłoroczny triumf w czerwcu to było jedno z najlepszych spotkań zielonogórzan w całym poprzednim sezonie. Wracający do elity Falubaz po raz pierwszy ustrzelił kogoś z czołówki. I to z bonusem! Zielonogórzanie wygrali 50:40. Teraz skasowanie całej puli brzmi jak science fiction, bo w Wielkanoc na Stadionie Olimpijskim Falubaz został przez „Spartan” rozjechany 60:30. Nie dużo lepiej niż w kwietniu zielonogórzanie, zespół Dariusza Śledzia czuł się po minionej niedzieli. Jeśli to miała być próba sił przed ewentualnym starciem w finale, to dla WTS-u wypadła dramatycznie. Wrocławianie przegrali w Lublinie z Orlen Oil Motorem 35:55. Ocalić przyzwoitość, czyli złamać barierę trzydziestu punktów pozwoliły dopiero dwa dublety w biegach nominowanych.

Wrocław, czyli jakość

Niedzielny wieczór zatem jedni i drudzy spędzili na lizaniu ran. Mijający tydzień to czas na reperowanie sprzętu i zdrowia. W Zielonej Górze wszyscy z nadzieją oglądają każde zdjęcie wrzucone do sieci przez Przemysława Pawlickiego, który leczy kontuzjowany obojczyk.

Starszy z braci do momentu urazu sezon miał wręcz kapitalny. Taki, jak ci żużlowcy, którzy trafiają do Wrocławia i niemal z miejsca pokazują najlepszą wersję siebie. Brady Kurtz z czołowego zawodnika zaplecza elity, stał się jednym z najlepszych w PGE Ekstralidze, w dodatku ma jeszcze ochotę pobić się z Bartoszem Zmarzlikiem o mistrzostwo świata. Kilka lat wcześniej nieco dłużej zajęła eksplozja potencjału Dana Bewleya, ale gdy już to się stało, lidze objawił się zawodnik, który jak niewielu na świecie oprócz wygrywania samego w sobie, ma jeszcze umiejętność dołożenia do tego pokaźnej dawki widowiskowości. Jest jednak ktoś, kto we Wrocławiu najlepszej wersji siebie od kilku lat znaleźć nie może. To Maciej Janowski, czyli twarz największego miasta w PGE Ekstralidze. Mówisz Janowski, myślisz Wrocław. Choć punktów w ostatnich latach jest mniej niż on sam i całe środowisko nad Dolnym Śląsku oczekuje. Na razie tegoroczna średnia jest jego najsłabszą od dziewięciu lat.

Czyli wtedy, kiedy po raz ostatni w Zielonej Górze cieszono się z medalu. W 2016 roku wygrane mecze we Wrocławiu, a następnie przy W69 dały radość i dekorowanie zielonogórzan brązowymi medalami. Po stronie wrocławian jeździł wtedy Janowski, a w Falubazie Jarosław Hampel. Juniorzy obu ekip byli w wieku, w którym przeważnie dopiero zaczynało się marzyć o żużlowej karierze. Jak choćby Damian Ratajczak, czyli zawodnik związany obecnie z zielonogórskim klubem najdłuższą obietnicą startów. W miniony piątek sam żużlowiec najpierw oznajmił, że nie wróci z wypożyczenia do macierzystej Fogo Unii Leszno, a niedługo później zielonogórski klub poinformował, że Ratajczak będzie zawodnikiem Falubazu do 2028 roku. To już nie tylko inwestycja w juniora, ale też poważne obsadzenie formacji U-24. 

Tu kochają żużel

We Wrocławiu wiedzą o tym doskonale, że do walki o najwyższe cele potrzebne jest zabezpieczenie każdej pozycji. Apetyt na złoto rośnie z każdym kolejnym tytułem, który jedzie do Lublina. Jest jednak coś, w czym wrocławianie od kilku lat są bezsprzecznie najlepsi. Mowa o frekwencji. Każdy mecz na „Olimpico” oglądał w tym sezonie komplet publiczności.  To wrocławska normalność po wyremontowaniu zabytkowego obiektu. Ale to nad zielonogórskimi kibicami po wygranych derbach z Gezet Stalą Gorzów rozpływał się Leon Madsen. I nawet jeśli w niedzielę, kilkadziesiąt minut przed meczem w Zielonej Górze nie wydarzy się nic niespodziewanego w Rybniku, gdzie będzie jechał Bayersystem GKM Grudziądz, warto będzie znów dostarczyć radości fanom przy W69.

Marcin Krzywicki