Rozmowa z trenerem Falubazu Zielona Góra podsumowująca sezon 2016. Jak zielonogórscy żużlowcy wypadli w oczach Marka Cieślaka? Kto zaskoczył, a kto zawiódł? Jaką ocenę wystawi trener swojej drużynie? W drugiej części rozmowy poruszamy temat sezonu 2017 oraz dalszą współpracę z reprezentacją Polski.
Panie trenerze za Panem drugi sezon pracy w Zielonej Górze. Jakby Pan porównał sezony 2011 i 2016?
Pierwszy sezon, czyli 2011, był również sezonem bardzo trudnym. Tak jak ten ubiegły. Drużyna na początku była faworytem ligi, ale przed sezonem Zengota złamał sobie nogę. Później w Gorzowie Rafał Dobrucki złamał kręgosłup. Dwóch czołowych zawodników wyleciało nam ze składu. Później mieliśmy też problemy z Gregiem Hancockiem. Wtedy ratowaliśmy się regulaminem, który pozwalał na używanie zawodnika zastępowanego za trzech najlepszych w drużynie. Ostatecznie wygraliśmy ligę, więc mimo tych problemów przez cały rok, koniec był fantastyczny, a Falubaz został Mistrzem Polski. Sezon 2016 nie zapowiadał się tak ciężko, jak później było. Wszyscy liczyliśmy, że skład będzie się opierać na trzech liderach: Protasiewiczu, Dudku i Hampelu. Potem okazało się, że Jarek nie jest jeszcze gotowy do startów i jego powrót się przedłużał. Wyjechał dopiero mecz przed fazą play-off. Doszli nowi zawodnicy, czyli Jason Doyle i Andriy Karpov. Był też Kenni Larsen, ale z wiadomych powodów nie wystartował w ani jednym wyścigu. Nasza sytuacja była więc trudna. Na początku ratowaliśmy się zawodnikiem zastępowanym, bo za Jarka mogliśmy takie coś zastosować w pierwszych siedmiu meczach. Później to się jednak skończyło i zaczęło nam brakować zawodników. Za namową Jasona wzięliśmy Justina Sedgmena, który ostatecznie okazał się niewypałem, choć w lidze angielskiej jakieś punkty robił. Mimo wszystko drużyna jechała dobrze, a nawet bardzo dobrze. Nikt nie spodziewał się, że Jason Doyle tak będzie jeździł. Początek miał różny, ale po pewnym czasie ustabilizował formę. Również Andriy Karpov, czyli zawodnik pierwszoligowy, odnalazł się szczególnie na torze w Zielonej Górze. Trzeba powiedzieć, że pomógł nam w wielu meczach. Ta dwójka spełniła oczekiwania. Bardzo dobry sezon mieli też Dudek i Protasiewicz. Lepiej, w drugiej części zawodów zaczął jechać Krystian Pieszczek. Dzięki temu mogliśmy zastępować Justina. Tak ta nasza drużyna się rozpędzała i nawet udało nam się wygrać derby w Gorzowie, co było wielką sensacją. Później przyszły półfinały z Toruniem i do dzisiaj nie mogę sobie darować, że tak się to skończyło. Muszę jednak powiedzieć, że przegraliśmy ten dwumecz w Toruniu. Ta porażka była za wysoka, a z całego składu pojechało tylko dwóch zawodników na swoim dobrym poziomie. Reszta zawiodła, ale tak to już jest w sporcie. W rewanżu chcieliśmy odrobić tę stratę i udało nam się to już w pierwszych trzech biegach. Być może to był błąd, że tak szybko to zrobiliśmy. Goście stosowali co bieg rezerwy taktyczne. Jak nie jechał Hancock to Holder, Vaculik albo Przedpełski. Ciężko było odskoczyć nam na 10 punktów przewagi i tak to się skończyło. Mamy brąz i się z tego cieszymy. Myślę, że w momencie, kiedy dowiedzieliśmy się, że nie mamy Jarka, a ze składu wyleciał nam Kenni, to każdy by wziął w ciemno brązowy medal. Później oczywiście ta radość była trochę mniejsza, ponieważ śmiało moglibyśmy być w finale. Ja uważam, że ten sezon był udany i wiele meczów pojechaliśmy bardzo dobrze. Taki jednak jest ten regulamin. Można jechać cały sezon bardzo dobrze, nawalić w jednym meczu i skończyć z niczym.
Patrząc na Was z boku stanowiliście jako drużyna kolektyw, a dobra atmosfera była czymś ważnym. Jak to wyglądało od środka?
Atmosfera była bardzo dobra. Niekiedy powodują to trudne sytuacje. U nas nie było rywalizacji o miejsce w drużynie, bo miejsca w składzie było aż za dużo. To powodowało, że zawodnicy skupiali się na walce o punkty, a nie na walce o skład. Poza tym wygrywaliśmy mecze. Z początku szło nam ciężko. Mordowaliśmy się z Rybnikiem i Wrocławiem. Przegraliśmy derbowy meczu z Gorzowem i nie mieliśmy wtedy szczęśliwych min. Później jednak zaczęliśmy wygrywać. Wszystkie mecze po kolei, niezależnie czy jechaliśmy u siebie czy na wyjeździe. To też robiło atmosferę. Zrobiliśmy się drużyną, która była groźna dla wszystkich i wszędzie. Byliśmy też spokojni, ponieważ mieliśmy wystarczający zapas punktów i pierwsza czwórka była praktycznie pewna.
Patryk Dudek, w sezonie 2011 był jeszcze juniorem. Aktualnie to senior, który z roku na rok robi olbrzymie postępy. Jak ten zawodnik się zmienił na przestrzeni tych kilku lat?
Ja cztery lata nie pracowałem w Zielonej Górze, ale cały czas miałem z Patrykiem kontakt. Jestem trenerem reprezentacji i powoływałem go na mecze czy Puchar Świata. Przecież w 2013 roku wywalczył z nami złote medale w Pradze. Spotykaliśmy się także na zawodach młodzieżowych i indywidualnych. Cały czas mieliśmy kontakt i to wszystko działo się na moich oczach. To dla mnie nie było zaskoczenie, że on tak jedzie. Ja wiedziałem jak Dudek jedzie, że wychodzi mi to coraz lepiej. Dla
Można powiedzieć, że Jason to największy zwycięzca, ale jednocześnie największy przegrany tego sezonu?
Pechowiec na pewno. Ja nie pamiętam takiej historii, gdzie przed dwoma ostatnimi rundami Grand Prix żużlowiec prowadził pięcioma punktami, a ostatecznie skończył bez medalu. Jeżeli Bartek i Tai zrobią odpowiednią ilość punktów to oni wskoczą na podium. Taki jest ten sport. To wielki pech. Jason nie był winny w tej sytuacji, w którą się wmanewrował. Całe szczęście, że to się tylko tak skończyło. Wprawdzie stracił on wielką szansę na złoty medal, ale na tym się świat nie kończy. W przyszłym roku powalczy jeszcze raz.
Pan miał okazję spotkać się z Jasonem. Jak on znosi psychicznie tę sytuację?
To twardy zawodnik i człowiek. Wszystko trzeba sobie jakoś wytłumaczyć i on to zrobił. Tak miało być. Trzeba o tym zapomnieć, przygotować się na kolejny sezon i dalej walczyć o mistrzostwo. To, co Jason zrobił w ciągu trzech lat to coś niesamowitego. Z zawodnika, który jeździł w pierwszej lidze, stał się najlepszy na świecie. On przecież wszędzie wygrywał. W Grand Prix, w lidze polskiej, w lidze szwedzkiej i angielskiej. To nie wzięło się niczego. To nie jest jednak płaczek. Trzeba się wziąć w garść i walczyć dalej.
Ma Pan jakieś obawy, że ta kontuzja będzie miała wpływ na jego dyspozycję w przyszłym sezonie?
Tak jak powiedziałem. To zbyt twardy zawodnik, żeby takie kontuzje miały coś zmienić. On dzisiaj jest już na chodzie. Łokieć ma skręcony, więc poza opatrunkiem nic więcej nie ma. Rzeczywiście był problem z płucem, ale tu sytuacja także jest pod kontrolą. Jason zapewnia, że od grudnia zacznie normalnie przygotowywać się do kolejnego sezonu. Myślę, że ta ubiegłoroczna kontuzja była trudniejsza. Wtedy miał skręcone kręgi szyjne, a to bardzo poważna sprawa. Wyszedł jednak z tego i fizycznie i psychicznie, więc nie mam tu powodów to zmartwienia.
Długo czekaliśmy na Jarka Hampela. Wydawało się, że w tym roku nie wyjedzie on na tor. Ostatecznie to się udało, ale trudno w jakikolwiek sposób oceniać jego wyniki. Było to bardziej przygotowanie do sezonu 2017?
Tak i Jarek bardzo dobrze zrobił. On na początku powiedział mi, że w tym roku chyba nie wystartuje, bo to nie ma sensu. Wszyscy zawodnicy są w gazie, a on ponad rok nie startował. Jarek miał zaległości. Poza tym noga również nie była w 100% gotowa. Nie chodzi tu o kość, ale o ubytki mięśni. Jego noga była mocno osłabiona. Jarek jednak pojeździł i robił to bardzo rozsądnie. Udawało mu się wygrywać bieg, czasami zaatakował przeciwnika, ale też przyjeżdżał ostatni i się nie angażował. Długo się mówiło, że Jarek w ogóle nie wyjedzie już na tor. Ale jeżeli taki zawodnik decyduje się na powrót, to na pewno będzie to dobra jazda. Jeżeli niemiałby w planie być dobrym zawodnikiem to już by nie wyjechał.
Andriy Karpov to kolejne żużlowe odkrycie Marka Cieślaka? Jego dobre występy to powód do satysfakcji?
To była taka potrzeba chwili. Klub w ubiegłym sezonie miał wielkie problemy finansowe. Nie było nawet wiadomo, czy dalej będzie on istniał. Pojawili się jednak nowi właściciele, ale nie było pieniędzy na drogich zawodników. Dlatego Doyle, Karpov czy Larsen to nie byli drodzy zawodnicy. Potrzeba jest matką wynalazków. Ja w zeszłym roku popracowałem w pierwszej lidze. Trochę tych zawodników przejrzałem, w tym Andriya Karpova. Wydawało mi się, że może on także w Ekstralidze jakieś punkty robić. Tak też było. Jak na zawodnika debiutującego w Ekstralidze i na niektórych torach, to pojechał bardzo dobrze.
Głównym motorem napędowym formacji juniorskiej był Krystian Pieszczek. Przez większość sezonu partnerował mu Sebastian Niedźwiedź, ale później zastąpił go Alex Zgardziński. Jak Pan oceni tę trójkę i ich progres?
Sebastian to też chłopak z pierwszej czy drugiej ligi, a i tam nie jeździł zbyt wiele. To chłopak do nauki, ale jeszcze dwa lata będzie juniorem. Ten sezon jeździł różnie. Raz lepiej, raz gorzej. Ten sezon mu się jednak przydał i myślę, że w przyszłym roku będzie dużo lepszym zawodnikiem. W imprezach juniorskich wiele razy pokazał się jednak z bardzo dobrej strony. Alex natomiast zaczął sezon bardzo dobrze i miałem wobec niego wiele nadziei. Niestety złapał w Rawiczu głupią kontuzję i to go mocno wyhamowało. Na koniec sezonu jechał już bardzo fajnie. W Poznaniu pojechał bardzo dobrze, w rewanżu także pokazał się z dobrej strony. Myślę, że w przyszłym roku nie będą najgorsi. W tym roku jest tak, że wielu renomowanych juniorów ubędzie, ponieważ przechodzą w wiek seniorski. Ci zawodnicy, którzy zostaną, będą mieli duże pole do popisu.
Na koniec został nam Piotr Protasiewicz kolejny rok potwierdza, że wiek w żużlu nie gra żadnej roli prawda?
Oczywiście tak. Ja mam duży szacunek do Piotra Protasiewicza. W PESEL się nikomu nie zagląda, ale Piotr już parę wiosen się ściga. W wielu meczach jechał jednak świetnie. Można powiedzieć oczywiście, że kiedyś coś nie wyszło. Jednak ciężko jest utrzymywać wysoką formę przez osiemnaście spotkań. Różne rzeczy się zdarzają. Niekiedy daje się silniki do remontu i po odbiorze coś nie gra. Przytrafia się także zmęczenie. Ogólnie jednak Piotr robi dobrą robotę.
Jaką oceną wystawiłby Pan swoim zawodnikom za ten sezon?
Ja uważam, że nasi zawodnicy zrobili dobrą robotę. Kibice Falubazu nie mogą się za nich wstydzić. My wygraliśmy czternaście z osiemnastu meczów, a przed sezonem wyglądało to bardzo mikro. Wielu mówi mi, że drżało o to, co będzie się działo. Nie było Jarka. Larsen się sam wyeliminował, a to przecież dobry zawodnik. On w zeszłym roku w Rzeszowie jechał pod komplet punktów. Były duże problemy, więc ten wynik drużyny w mojej ocenie jest bardzo dobry. Indywidualnie również pojechali świetnie. Patryk Dudek został Mistrzem Świata w drużynie. Jason Doyle to odkrycie na nowo i niewiele brakowało do złotego medalu. Również Piotr Protasiewicz dobrze jechał. On miał jednak pecha, ponieważ z powodu kontuzji obojczyka wypadło mi kilka eliminacji do imprez indywidualnych. Oczywiście możemy dziś marudzić, że mogliśmy zrobić więcej. Ja też tak uważam. Mogliśmy być w finale. Myślę, że łatwiej by nam było wygrać z Gorzowem niż Toruniowi, co udowodniliśmy na ich torze w rundzie zasadniczej. To był więc dobry sezon. Teraz trzeba się szykować tak, aby kolejny był jeszcze lepszy.
Kiedy dowiedział się Pan, że Doyle, Hampel i Dudek zostają w drużynie to odetchnął Pan z ulgą?
Nawet przez minutę nie myślałem, że będzie inaczej. Trochę mam kontaktu z tymi zawodnikami i ich znam. Wiadomo, że zawodnicy robią po sezonie rundę klubach. Ja powiem tak, jak gdzieś zarabiasz i ci płacą to szanuj to. Gdzieś mogą naobiecywać nie wiadomo co, a później będą problemy. Na Doyla się wszyscy w Polsce szykowali. On jednak nie chciał. Twierdzi, że tu jest mu dobrze, są świetni kibice, fajny stadion, miał zapłacone pieniądze i to jest ważne, taka stabilizacja. Rok temu był w Toruniu i jakoś specjalnie nie tęskni. Patryk natomiast ma przed sobą bardzo trudny rok. Pierwszy rok w Grand Prix to dużo wyzwań. Dojdzie mu dwanaście ciężkich imprez, a zawodnicy różnie to znoszą. Ja miałem kiedyś w drużynie Martina Vaculika. Dostał się do Grand Prix i przestał jeździć. Przyjeżdżał po zawodach z wielką głową i to przenosiło się na mecze ligowe. Dla Patryka lepiej będzie więc zostać w domu. Po zawodach przyjedzie do Zielonej Góry i na spokojnie jeszcze będzie mógł się przejechać na torze. W momencie, kiedy podpisze się kontrakt 200 czy 300 kilometrów dalej to po zawodach nie jedzie się nawet do domu. Patryk tutaj ma swoich kibiców, a oni go kochają. Wiedziałem, że kluby dzwoniły po zawodnikach i nie miałem problemów z tym, że oni pojechali i poznali inne oferty. Cały czas byłem jednak w 100% przekonany, że wszyscy zostaną u nas.
Aktualnie w kadrze mamy pięciu seniorów. Oficjalnie mówi się o tym, że klub szuka szóstego zawodnika, który będzie pełnił rolę oczekującego. Czy ma Pan jakiś pomysł na takiego zawodnika?
W tym momencie skład jest zamknięty, ale to nie znaczy, że nic się nie zmieni. Mamy jeszcze trochę czasu. Musimy mieć jeszcze jednego zawodnika, bo sezon jest długi. Jeśli ma się w drużynie dobrego juniora, tak jak w tym roku byli Pieszczek, Przedpełski czy Zmarzlik, to można pozwolić sobie na jednego słabszego seniora. Wtedy nawet przy kontuzji w to miejsce wskakuje junior. My nie mamy teraz mocnych młodzieżowców, więc musimy mieć kogoś na zmianę. Na pewno będziemy nad tym myśleć.
Krystian Pieszczek oficjalnie pożegnał się z Falubazem. Od nowego roku będzie on seniorem i Pana zdaniem regularna jazda jest teraz dla niego najważniejsza?
Ja uważam, że młody zawodnik nie może być oczekującym. Jeśli będzie czekał na czyjeś nieszczęście czy słabą formę to może się okazać, ze nawet pół sezonu nie pojeździ. Dla jego rozwoju lepiej jest więc zmienić klub i cały czas jeździć.
Widzi Pan w naszej drużynie Saszę Loktaeva?
Na chwilę obecną trudno go namierzyć, więc rozmów nie prowadziliśmy.
Od przyszłego sezonu wchodzą w życie zmiany w regulaminie, jak chociażby status zawodnika oczekującego. Czy to zmiana w dobrą stronę?
Dobrze było wtedy, kiedy można było zastępować trójkę najlepszych zawodników. Teraz zawodnik oczekujący to zazwyczaj będzie żużlowiec z drugiej ligi, który nie będzie w stanie nikogo zastąpić w Ekstralidze. To będzie tylko na papierze, ale pożytku z tego na pewno nie będzie.
Na koniec porozmawiajmy jeszcze o kadrze. Kilkanaście dni temu przedłużył Pan kontrakt z PZMOT-em i w sezonie 2017 znów poprowadzi pan naszą reprezentację. Długo zastanawiał się Pan nad tym krokiem? Były w ogóle jakieś wątpliwości?
Tu nie ma trudnych decyzji. W kadrze jestem już dziesięć lat. Fizycznie jestem na chodzie i to nawet mocno, bo trenuję więcej niż zawodnicy. Pamięć jeszcze jako taką mam, więc dlaczego miałbym tej kadry nie prowadzić skoro wygrywamy. Ja nie rozumiem dlaczego mnie ciągle pyta się czy to mój ostatni rok w kadrze. Nie jestem garbaty, nie chodzę o lasce, więc nie rozumiem tego. Gdyby nie było wyników to tak. Przez 10 lat w kadrze sporo się zmieniło. Kiedyś gwiazdą był Tomasz Gollob. Skład budowało się wokół niego, on wygrywał ostatnie wyścigi i dawał nam złote medale. Potem doszli Jarek Hampel czy Piotrek Protasiewicz. Później Tomek się z kadrą pożegnał, Jarek złapał kontuzję, a Piotr raz jechał raz nie. Do głosu doszła więc młodzież, która wcześniej jeździła ze mną na Drużynowe Mistrzostwa Świata Juniorów. W tym roku Phill Morris zauważył, że w drużynie mam samych Mistrzów Świata Juniorów i taka jest kolejność rzeczy. Kiedyś zdobywali złoto jako juniorzy, teraz jako seniorzy. Mnie natomiast się pyta, kto mnie zastąpi, a ja się już z tego śmieję. Jak prezes Witkowski zapytał mnie czy jeszcze chcę pracować z kadrą to odpowiedziałem, a dlaczego miałbym nie chcieć? Przecież to nie jest rzucanie węgla z wagonu tylko robota, jaką lubię. Jeszcze rok będę z kadrą, ale nie jest powiedziane, że to ostatni rok. Zobaczymy, jaki będzie wynik w Lesznie, a tam dobre będzie tylko Mistrzostwo Świata.