Aktualności

Grzegorz Zengota: Nie chodzę na skróty. Sam toruję swoją drogę

Grzegorz Zengota to dziś ukształtowany, niezwykle profesjonalny zawodnik, która wraca do Falubazu, bo Zielona Góra wyzwala w nim ogromne emocje i mobilizuje do jeszcze lepszej jazdy.

Wolisz góry czy morze?
– Zazwyczaj mój wypoczynek wyglądał tak, że wyjeżdżałem nad morze. Relaksowałem się na leżaku przy słońcu, ale od jakiegoś czasu mam wkrętkę na góry. Podczas obozu kadry w Zakopanem z Szymonem Woźniakiem, Krzyśkiem Buczkowskim i Januszem Kołodziejem zdobywaliśmy szczyty. To była dla nas niesamowita frajda, w przyszłości planujemy kolejne górskie podboje.

Wasze wspinanie działo się, kiedy trwała wyprawa na K2.
– Niezwykle trudna wyprawę na K2 oraz na Nanga Parbat po Elisabeth Revol i Tomasza Mackiewicza wzbudziła podziw Polaków. Wszyscy wtedy zaczęli bardziej interesować się wspinaczką. Nas też to zmotywowało, by pójść w góry i przez chwilę poczuć to, co przeżywają himalaiści, choć skala naszych górskich doświadczeń jest nieporównywalna do wysiłku i ryzyka, które oni podejmują.

Denis Urubko powiedział w jednym z reportaży, że góry dają mu absolutną wolność duszy. Co Tobie daje żużel?
– Trudno przewidzieć, co na górze czują himalaiści, ale mam wrażenie, że adrenalina działa na nas podobnie, kiedy jesteśmy na torze i rywalizujemy o punkty. Marzymy, by poczuć smak zwycięstwa po przejechaniu linii mety. Wygrana to doznanie, za którym podąża każdy sportowiec, także himalaista. Nasze wejście w trudnych warunkach na Kasprowy Wierch to było wyzwanie i satysfakcja – ale podkreślam – nieporównywalne do tego, co przeżywają profesjonaliści zdobywając największe szczyty na świecie.

Największe wyzwanie w Twojej dotychczasowej karierze?
– Bardzo trudny czas miałem, kiedy przytrafiła mi się pierwsza ciężka kontuzja – złamanie uda za czasów jazdy w Zielonej Górze. Żaden inny ból nie równał się z tym, którego wtedy doświadczyłem. Powrót do wysokiej formy był skomplikowany i pracochłonny. Potrzebowałem wielu treningów i startów, a zderzałem się ze ścianą słysząc: on jest po kontuzji, nie bierzemy go, nie wiadomo, co pokaże. Dla mnie każdy wyścig był wtedy na wagę złota. Trudno było o szansę, a czas uciekał. Jednak tę górę, dość stromą, udało się w końcu pokonać. Dzięki temu stałem się mocniejszy fizycznie i psychicznie.  

Najważniejsza decyzja w Twoim życiu?
– Bardzo dobre pytanie... Życie jest polem wyborów, które trzeba dokonywać każdego dnia. Taką niełatwą, ale ważną dla mnie decyzją był powrót do Zielonej Góry. Przez ostatnie sześć sezonów mnie nie było, a odchodziłem z nadzieją na to, by stać się lepszym zawodnikiem. Jeżdżąc w Lesznie, mam wrażenie, że z roku na rok się stawałem, tylko w zeszłym roku może coś się delikatnie zacięło. Po sezonie musiałem podjąć decyzję, czy iść dalej tą drogą, czy poszukać nowych wrażeń i motywacji. Zastanawialiśmy się z moim menedżerem, który klub wyzwoli we mnie emocje, które pchną mnie do dalszego rozwoju. Wspólnie zdecydowaliśmy, że będzie to Falubaz. Przed laty podjąłem decyzję, że odejdę, a teraz jestem gotowy na to, by znów jeździć w barwach Zielonej Góry. Wiem, że to mnie zmobilizuje do jeszcze większej pracy i lepszych wyników.

Najfajniejsze sportowe doświadczenie?
– Życie wzbogaca nas różnymi doświadczeniami. Człowiek całe życie się uczy, a niektórzy mówią, że i tak głupi umiera. W żużlu też nie ma klucza, który ułatwiłby drogę na szczyt. Każdy musi znaleźć swoją drogę, która go tam zaprowadzi, bo jesteśmy różni. Niektórzy są impulsywni, inni skryci, są i furiaci, którzy natychmiast muszą wywalić emocje. Każdy zawodnik potrzebuje innych bodźców. A nawet, jak już zdobędzie się mistrzostwo, kolejnym, często nawet trudniejszym etapem, jest obrona tytułu. Staram się wyciągać wnioski z błędów, które popełniam. Nie jest mi łatwo, bo grono zawodników ma u swojego boku ludzi (często ojców), którą podobną drogę przemierzali. Ja swoją sam toruję i czasami ona się przez to wydłuża, ale nie zamierzam chodzić na skróty. Wybieram drogę, która da mi satysfakcję.

Największy autorytet?
– U każdego zawodnika staram się podpatrywać najlepsze cechy, które chcę w sobie rozwijać. Imponuje mi Kamil Stoch i jego mentalne podejście, sposób, w jaki dźwiga presję społeczeństwa i odnosi zwycięstwa. Zawsze z uśmiechem, spokojem. Każdy go obserwuje i podziwia. Nic dziwnego, on ma charakter mistrza. Buduje w Polsce kawał pięknej historii. Fantastyczną postacią jest też Robert Kubica. Jestem przekonany, że wytrwałość i upór, zaprowadzą go do tego, by w przyszłości znów walczył o tytuł mistrza świata Formuły 1.

Kim są Twoi najwierniejsi fani?  
– W Lesznie utworzyła się grupa dzieciaczków i dorosłych, którzy podążali za mną, kibicowali. Niektórzy mieli łzy w oczach, gdy odchodziłem. Wzruszenie mi się udzieliło, bo przez pięć lat powstała między nami przyjacielska więź. Wielu kibiców zapowiedziało swój przyjazd dla mnie na mecze do Zielonej Góry. Szczególnie chcę podziękować Dorotce Wojtkowiak, która jest moją fanką właściwie od zawsze. Jeżeli to dziś czyta, serdecznie ją pozdrawiam. Spotykaliśmy się w różnych żużlowych miastach i zawsze mówiła, że przyjechała dla mnie. Wielki za to szacunek! Oczywiście, muszę też wspomnieć o mamie, która mocno przeżywa moje starty. Dużo nerwów ją kosztuje moja jazda, dlatego jestem bardzo mamie wdzięczny, że to wytrzymuje. Właściwie cała rodzina śledzi moje poczynania. Zawsze też mogę liczyć na przyjaciół. Ogromnie doceniam sympatię i wsparcie wszystkich moich kibiców.