Aktualności

Piotr Tomaszewski: Żużel w Zielonej Górze istniał i istnieć będzie

Falubaz należy do ośrodków, które zawsze będą zajmowały ważne miejsce na żużlowej mapie Polski - mówi Piotr Tomaszewski, żużlowiec zielonogórskiej drużyny w sezonach 1983-986. Choć od wielu lat nie mieszka w Polsce, to losy naszej drużyny są mu bardzo bliskie.

W 1983 roku zadebiutował Pan na torach żużlowych. Jak to się stało, że zaczął Pan jeździć na żużlu?
Początki mojej przygody z żużlem były porównywalne do innych młodych chłopaków, którzy chcieli spróbować sił na motocyklu. Do szkółki zgłosiło się wtedy około 60-70 osób. Ja jeździłem na motocyklu już wcześniej w wieku siedmiu-ośmiu lat. Pochodzę z Jędrzychowa i tam były do tego doskonałe warunki. W tym wieku zacząłem też oglądać żużel przy Wrocławskiej 69. Moim marzeniem było choć raz spróbować jazdy na 500-tce. Po pierwszych próbach na crossówce odpadła połowa, po pierwszym treningu na torze było nas jeszcze mniej. Ja zostałem i na pierwszym treningu przyjechałem ślizgiem. Po około pół roku miałem zdawać egzamin na licencję, ale na treningu upadłem i złamałem rękę, więc wszystko się przedłużyło. Wkrótce zdałem i byłem jedynym, który pozostał z naboru tych kilkudziesięciu, jedynym, który później ścigał się w zawodach ligowych.

Co najbardziej wspomina Pan z czasów w Falubazie?
Cały ten okres wspominam bardzo dobrze. Wszyscy pochodziliśmy z Zielonej Góry lub okolic. Każdy z nas identyfikował się z miastem. Szybko staliśmy się rozpoznawalni, ludzie okazywali nam sympatię na każdym kroku. Do dziś pamiętam wspólne wyjazdy na obozy do Szklarskiej Poręby na narty czy na mecze wyjazdowe naszym klubowym roburem tzw. „zemstą Hitlera”. Byliśmy jedną wielką rodziną. W tych sympatycznych wspomnieniach jest jedno przykre. To mój wypadek z 1985 roku na treningu, początek sezonu 22 marca, za tydzień mieliśmy ligę. Jechaliśmy w trójkę, ja na prowadzeniu i niestety wjechał we mnie kolega. Tor był wtedy przyczepny, śnieg zgarnięty, bo spadało chyba z 20 centymetrów. Dzisiaj na takich torach w ogóle się nie jeździ, niektórzy zawodnicy nawet takich nie znają. Ten wypadek przyhamował moją karierę.

złota drużyna Falubazu Zielona Góra 1985 - Piotr Tomaszewski (nr 8) w dolnym rzędzie, pierwszy z prawej
fot. Alicja Skowrońska

Jak przez lata zmienił się czarny sport?
Kiedyś w tym sporcie nie było aż tak dużych pieniędzy. Mieliśmy więcej satysfakcji z jazdy, chęci pokazania się, rywalizacji. Dziś żużel to biznes. Zmienił się też sprzęt, motocykle - zawieszenie przedniego koła, hak na którym zawodnik opiera swoją prawą rękę, jest ruchomy, a kiedyś był stały. Zmieniła się też trochę technika jazdy i zrobiło się bardziej kolorowo. A poza tym nadal wszyscy jeżdżą w lewo.

Z kim z dawnych lat utrzymuje Pan kontakt?
Mamy mocny kontakt z Maćkiem Jaworkiem, bo mieszkamy obaj w Niemczech oraz z Markiem Glinką, z którym spędzałem mnóstwo czasu na zawodach młodzieżowych. Z pozostałymi kolegami rozmawiamy czasami przez media społecznościowe. Niestety, wielu już odeszło, dlatego zawsze odczuwam wzruszenie i sentyment, kiedy oglądam zdjęcia, na których jesteśmy wszyscy razem.

Piotr Tomaszewski i Andrzej Huszcza podczas Jubileuszu 70-lecia żużla w Zielonej Górze.
fot. Gazeta Lubuska

Co było najważniejsze podczas jazdy?
Ściganie zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność. Najważniejsze było, żeby każdego zawodnika przewozić i zdobywać punkty dla drużyny, ale z szacunkiem dla zdrowia swojego i rywali.

Od wielu lat nie ma Pana w Polsce, ale wiemy, że Falubaz wciąż zajmuje ważne miejsce w Pana życiu?
Oczywiście, śledzę przebieg rozgrywek, cały sezon od początku, szczególnie te ostatnie emocjonujące spotkania. Aż mi skóra cierpnie, kiedy pomyślę, że Falubaz mógłby spaść z PGE Ekstraligi. Nasze losy tak naprawdę zależą od wyniku meczu między Grudziądzem a Częstochową. Dla nas to mecz o życie, tylko nie mamy na niego żadnego wpływu. Sami, o własnych siłach już nie możemy nic zrobić, musimy liczyć na innych. Z mojego punktu widzenia Częstochowa poradzi sobie w
Grudziądzu i wygra. Decydująca będzie postawa zawodników młodzieżowych. Jakub Miśkowiak i Mateusz Świdnicki to dla mnie obecnie najlepsza para juniorska. Wydaje mi się, że wszystkie kluby z zapartym tchem będą obserwować to spotkanie. Jest kluczowe dla układu sił w dole tabeli.

Czego zabrakło naszej drużynie w tym sezonie?
Zabrakło nam sportowego szczęścia. Wiele meczów, choćby ostatni z Lesznem czy w Grudziądzu z drużyną, z którą bezpośrednio walczymy o utrzymanie, powinny być wygrane. Na początku też kilka
spotkań nam nie wyszło i to doprowadziło do trudnej sytuacji.

A jak ocenia Pan naszych zawodników?
Drużyna Falubazu, poziom jazdy i zdobycze punktowe były raczej wyrównane. Raz jeden, raz inny zawodnik punktował. Nie stało się tak, żeby wszyscy wypalili jednocześnie. Zabrakło nam dominatora, lidera drużyny, na którego można byłoby liczyć w każdym spotkaniu. Po gorzowsku powiedziałbym, że nie było takiego Zmarzlika czy Łaguty jak we Wrocławiu. I to trochę pokomplikowało nasze sportowe plany. Wierzę jednak, że końcówka sezonu będzie dla nas szczęśliwa i zachowamy PGE Ekstraligę. Spadek oznaczałby wielką stratę nie tylko dla Zielonej Góry i całego województwa, ale i dla całego środowiska żużlowego w Polsce.

W tym roku obchodzimy szczególny jubileusz – 75-lecie zielonogórskiego żużla.
To już tyle lat. Od pewnego czasu słychać prognozy, że żużel zanika, ale wcale tak nie uważam. Dla mnie to prężna dyscyplina, stadiony się rozbudowują, a kibice przychodzą na mecze mniej niż kiedyś. Choć pandemia mogła pewne plany pokrzyżować, to żużel nadal będzie ulubioną dyscypliną w wielu miastach Polski. W Zielonej Górze ten sport istniał i istnieć będzie Nawet, gdyby nam się przytrafiło potknięcie, to Falubaz należy do ośrodków, które zawsze będą zajmowały ważne miejsce na żużlowej mapie Polski. A przy okazji jubileuszu pozdrawiam szczególnie chłopaków, z którymi się ścigałem, choć niewielu ich zostało.

Dziękuję.

Zielona Góra - kolejne miasto w którym gramy