Aktualności

Stanisław Bieńkowski: Plan podstawowy w Falubazie to złoto w przyszłym roku

– Nie udziela się pan w mediach. Ogólnopolskie portale pisząc o panu podkreślają, że jest pan miliarderem notowanym na liście 100 najbogatszych Polaków magazynu „Forbes”. Przed rokiem „Forbes” ocenił pański majątek na ponad 2,3 mld zł, w tym roku zajmuje pan 62. miejsce z majątkiem wartym 1,58 mld zł. Na dodatek lata pan prywatnym samolotem i helikopterem. Ustalmy fakty. Jest pan miliarderem?
Stanisław Bieńkowski, główny akcjonariusz ZKŻ SSA, właściciel Stelmetu: – Jestem. Obliczenia są prowadzone na podstawie przeliczeń opartych na wskaźniku EBITDA. Stąd wahania, chociaż moje zakłady i mój majątek są wciąż takie same.

– Lata pan swoim własnym samolotem i helikopterem?
– Oczywiście.

– Samodzielnie? Jako pilot?
– Tak.

– Nie boi się pan latać?
– Jak wsiadam do kokpitu na lotnisku w Przylepie, to się boję. Później już nie. Latam najczęściej w celach biznesowych.

– Na mecze żużlowe też?
– Lataliśmy do Grudziądza. Raz polecieliśmy też helikopterem do Leszna, zrobiliśmy zawis i oglądaliśmy tak zawody przez pół godziny.

– I jak się lepiej ogląda?
– Ja najbardziej lubię w telewizji, bo są powtórki, choć najczęściej mecz oglądam na stadionie.

– Denerwuje się pan wtedy?
– Czym?

– Meczem, gdy na przykład nie układa się po myśli Falubazu.
– Ja nie jestem aż takim kibicem jak moi koledzy, którzy niemalże jadą razem z zawodnikami. (śmiech)

– Jechał pan kiedyś motocyklem żużlowym?
– Tak, jechałem. Był taki żużlowiec Grzegorz Kłopot. Kupiłem mu motor, bo jego ojciec pracował w Stelmecie od zarania dziejów. Grzegorz przyjechał kiedyś do naszego zakładu w Jeleniowie i wtedy się tym jego motorem przejechałem.

– Ma pan swój motocykl żużlowy?
– Mam, stoi w hangarze, tam gdzie maszyny latające. Raz był odpalony.

– Wróćmy do ogólnopolskich portali. Oceniają, że w żużlu jest pan najbogatszym właścicielem i gdyby pan chciał, mógłby kupić całą ligę. Klub też może pan kupić taki, jaki chce. Nawet z innej dyscypliny sportowej.
– Ale po co? Stelmet ma równo 40 lat. W tym roku mamy jubileusz. Jak się pracowało intensywnie, firma się rozwijała. Niektóre zakłady zwijały się po drodze. Niektórzy woleli kupować mercedesy zamiast inwestować. Ja inwestowałem. Również w sport. Ale to już później. Zaczęło się w latach 90. Gdy firma miała kryzys, też finansowałem sport.

– Ciekawe hobby.
– To nie hobby. Trzeba mieszkańcom Zielonej Góry pomagać, żeby mieli co oglądać. Jeśli mam być szczery, nie przepadam za sportem. Kiedyś oglądałem skoki narciarskie, ale w tym roku dałem sobie spokój. U nas chcę, żeby zielonogórzanie mieli komu kibicować. Nie mam w tym żadnego ukrytego interesu i nie zarabiam na sporcie ani grosza. Przychodów w Stelmecie też nie ma większych z tego tytułu.

– Ligi pan nie chce wykupić. Innego klubu również. Ale gdyby pan chciał, mógłby kupić… Bartosza Zmarzlika?
– Po co?

– Bo jest dobry.
– Ale co nam da Zmarzlik? Nienawiść gorzowian? Nikomu takie spory nie są potrzebne. I takie podgrzewanie atmosfery.

– Geografia przy takich decyzjach ma znaczenie? Martin Vaculik przyszedł kiedyś do nas z Gorzowa.
– Oczywiście, że ma znaczenie. Nie można sobie tego robić. Natomiast Vaculik to Słowak, a nie gorzowianin. I przyszedł dlatego, że miał tam nieuregulowane pieniądze. Podobno nadal ma.

– To może znowu przyjdzie?
– A czy nam jest teraz potrzebny?

– Najsłabsze ogniwo zawsze się znajdzie.
– To wtedy się je wymieni.

– Wezwał pan kiedyś jakiegoś zawodnika na dywanik?
– Nie taka jest moja rola. Jest prezes, dyrektor sportowy. Niech sobie ich wzywają.

– Nie miał pan takiej ochoty?
– Nie, to są zawodowcy. Co ja mogę?

– A czy ma pan takiego zawodnika, którego chciałby tutaj ściągnąć?
– Oczywiście. Jest takich dwóch.

– Zdradzi pan kogo ma na myśli?
– Oczywiście, że nie. Mowy nie ma.

– Będą jeździć w Falubazie?
– Będą. Może w kolejnym sezonie.

– Uczestniczył pan kiedyś w negocjacjach z zawodnikami?
– Raz uczestniczyłem, jak nastała pandemia i nie poszło to w dobrą stronę. Żądania były dalej takie same, a nie było wiadomo, w którą stronę to wszystko pójdzie. Czy będą ludzie na trybunach, czy nie. Uczestniczyłem, ale w minimalnym stopniu. Odpuściłem sobie. Teraz po prostu jestem pytany, czy możemy tyle wydać na zawodnika. Odbywa się to sporadycznie i w wyjątkowych sytuacjach. W obecnym rozdaniu raczej będę już uczestniczył.

– Co pan przez to rozumie?
– Chodzi o następny sezon, bo ten właściwie już się zaczyna.

– Baczniej będzie pan obserwował zawodników?
– Muszę, bo będę musiał wykładać więcej pieniędzy.

– Musimy się przyznać, omal nie pospadaliśmy z krzeseł, gdy zobaczyliśmy pana na zdjęciu z Damianem Ratajczakiem. Tego jeszcze nigdy nie było.
– Chodzi o mnie czy o Ratajczaka?

– Oczywiście, że o pana! Dotychczas z nowymi zawodnikami robili sobie zdjęcia prezesi i trenerzy. O właścicielu wszyscy słyszeli, ale nikt go nie widział (na zdjęciu).
– To nie było zamierzone. Podjechałem do klubu i zaproszono mnie do zdjęcia. Czysty zbieg okoliczności.

– To pierwsze zdjęcie z żużlowcem.
– Bo i propozycja była po raz pierwszy.

– Raczej jest to odbierane jako zapowiedź, że będzie się pan osobiście bardzo angażował w działalność klubu. Ile pieniędzy teraz pan wykłada?
– W tym sezonie wyłożyłem już „dwójkę” i to nie jest koniec. Częściowo też kupuję akcje, za które płacę z prywatnych pieniędzy.

– Kupuje pan akcje od miasta?
– Rozmowy są zakończone. Z tego, co mi wiadomo, idzie już wycena akcji ze strony miasta. Podstawowe warunki dogadaliśmy już w ubiegłym roku. Nie muszę ich kupić, ale kupię. Pewnie nie poszłyby na wolny rynek, bo nikt ich by nie kupił za takie pieniądze. Kwota jest wysoka.

– Jaka?
– Ponad 3 mln zł.

– Wyłania się taki obraz, że gdyby nie pan, nie byłoby zawodowego sportu na takim poziomie w Zielonej Górze.
– Nie zapominajmy też o tym, że nasze miasto sportem stoi, a prezydent Marcin Pabierowski tworzy bardzo dobry klimat, właśnie dla rozwoju sportu, nie tylko zawodowego. Ale rzeczywiście – bez prywatnych sponsorów, na takim poziomie żużla mogłoby nie być.

– Mówimy o tym wsparciu nie tylko przy żużlu, bo Stelmet był też w koszykówce. Tam chyba firma utrwaliła się najmocniej, bo nawet jak w nazwie już sponsora nie było, rywale posługiwali się dalej „Stelmetem”.
– Ja na początku byłem trochę zdegustowany, jak kibice dalej krzyczeli Zastal, ale potem mi przeszło. Teraz też już się nie denerwuję i nie ma to dla mnie znaczenia, czy mówią Falubaz, czy Stelmet Falubaz.

– Czyli nie denerwuje to pana?
– Teraz już nie.

– Co by pan chciał od Falubazu?
– Od drużyny? Od klubu?

– Idźmy w sportowe kwestie.
– Chciałbym, żeby w tym roku zdobyli medal, choć wiem, że będzie to bardzo trudne. Mamy Lublin, Toruń, Wrocław.

– I Zieloną Górę.
 I Zieloną Górę. I teraz jest pytanie, któremu zawodnikowi i z której drużyny coś się stanie.

– To pesymistycznie podejście.
– Ale to są wypadki losowe.

– Załóżmy, że wszyscy pojadą cało i zdrowo.
– Chciałbym trzecie miejsce.

– Jaki jest pana stosunek do żużla? Lubię? Kocham?
– Lubię.

– Najbardziej za co?
– Dobre pytanie. Lubię samochody i motocykle.

– Czyli wspólny mianownik to pasja do motoryzacji?
– Można tak powiedzieć.

– A samoloty?
– U mnie to był czysty przypadek. Wziąłem się za lotnictwo w wieku 55 lat. Trochę późno.

– Co by pan zmienił w żużlu?
– Chciałbym, żeby zawodnicy dostawali pieniądze za zdobyte punkty na torze. Niech dostają więcej, ale tylko za punkty. Zawodowcy nie potrzebują pieniędzy na przygotowanie do sezonu, bo je mają. Zmieniłbym również to sterylne pilnowanie żużlowców przez kierowników startów. W Grand Prix podjeżdżają i po prostu startują. Pozwoliłbym też zawodnikom startować skąd chcą, nawet pół metra przed taśmą. Podobnie jak chore jest karanie kogoś za upadek, gdy trudno znaleźć winnego, a nie jest to na pierwszym łuku. Nie podoba mi się to, że płacimy za bonusy. To są rzeczy, które bym zmienił.

– Wróćmy do pieniędzy. Budżet klubu to 20 mln zł?
– Jakie 20?

– Więcej?
– Więcej.

– Czyli ile?
– Ja szacuję, że minimum 23 mln zł. To też zależy od tego, ile punktów zdobędą zawodnicy. Jak zdobędą więcej, będą w play-offach i walczymy dalej, a wtedy trzeba będzie wydać więcej.

– Czy trudno jest w Zielonej Górze znaleźć sponsora na sport zawodowy?
– Bardzo trudno. Ja na żużel dałem tyle pieniędzy, co wszyscy pozostali sponsorzy razem wzięci. Teraz będę wydawał jeszcze więcej. Dodam, że w tym roku w Falubazie nie ma jeszcze wykupionych wszystkich reklam. Jak znajdą się chętni, jestem gotów nawet odstąpić swoje miejsca.

– Jest pan zwolennikiem spółek skarbu państwa w sporcie zawodowym?
– Byłbym, gdyby finasowanie dzielono po równo. A teraz tak nie jest. Jeden klub dostaje bardzo dużo, drugi nic. A przecież są to częściowo nasze pieniądze, z naszych podatków.

– Tegoroczny plan to brązowy medal. A kiedy będzie ten złoty medal?
– Może w następnym sezonie.

– Taki jest plan?
– Taki jest plan podstawowy. Drugi, awaryjny, że za dwa lata. Tego sezonu już nie liczymy.

Rozmawiał: Marcin Krzywicki, Tomasz Czyżniewski