
Jasna Góra w maju została zdobyta w świetnym stylu. W Zielonej Górze wcale nie musi być łatwiej. W niedzielę, 22 czerwca o 17.00 Stelmet Falubaz zmierzy się przy W69 z Krono-Plastem Włókniarzem Częstochowa.
Miniony weekend był bez ligi. Ubiegły tydzień częstochowskim kibicom przyniósł bolesną stratę legendy. W wieku 83 lat zmarł Józef Jarmuła, jeden z najbardziej barwnych i spektakularnie jeżdżących żużlowców lat 70’. Gdy przeszedł ze Śląska Świętochłowice do Włókniarza, już w pierwszym roku jego startów, w 1974 roku klub świętował drugi w historii tytuł Drużynowych Mistrzostw Polski. W sumie częstochowianie mają na koncie cztery krążki z najcenniejszego kruszcu. Ostatni w 2003 roku. Włókniarz, w którym jeździł m.in. Grzegorz Walasek pokonał okrzykniętą dream-teamem drużynę toruńską. Barw Apatora obok m.in. Tony’ego Rickardssona i Jasona Crumpa bronił wówczas Piotr Protasiewicz.
Złote podejścia
Pod Jasną Górą na złoto czekają już ponad 20 lat i na przestrzeni tych dwóch dekad klub przechodził różne koleje losu. Budowano składy z myślą o mistrzu, ale też chwiano się w posadach, a nawet znikano z żużlowej rodziny. Obsypani złotem Greg Hancock i Nicki Pedersen mieli prowadzić „Lwy” do złota w latach m.in. 2008 i 2009. Skończyło się tylko na brązie w tym drugim roku, a później poważnym tąpnięciem, kilkukrotną jazdą w barażach, aż wreszcie utratą miejsca w ekstralidze i nawet jednym rokiem bez żużla w Częstochowie (2015). Splot szczęśliwych okoliczności i problemy innych sprawiły, że Włókniarz od 2017 ponownie jeździ z najlepszymi. Nieprzerwanie. Do ubiegłego roku twarzą tej ery częstochowskiego żużla był Leon Madsen.
I wtedy też wydawało się, że coraz lepszy Duńczyk, wsparty np. w 2020 roku Jasonem Doylem i Fredrikim Lindgrenem to ekipa zdolna do rzeczy wielkich. Złota jednak jak nie było tak nie ma. Były dwa brązy – w 2019 i 2022 roku. Ten wcześniejszy kosztem Falubazu. Sześć lat temu to zielonogórzanie mieli chrapkę na medal. Nawet ładniejszy niż brązowy, czego dowodem było sięgnięcie po Martina Vaculika i Nickiego Pedersena. Skończyło się walką o brąz, nieznacznym triumfem u siebie 45:44 i wysoką porażką w rewanżu 33:57.
Życie po Madsenie
- Na poparcie tezy, że ten klub definiuje się na nowo po odejściu Madsena jest fakt ściągnięcia trenera Mariusza Staszewskiego i już przedłużenia z nim umowy – uważa Maciej Noskowicz, komentator Canal+. – Jest próba dostrzeżenia fundamentu w postaci szkolenia, a Staszewski jest topowym gościem, jeśli chodzi o pracę z młodzieżą. Widać, że ma do tego rękę, a przy nim odżył Franek Karczewski. Moim zdaniem Częstochowa chce budować swoją siłę, ale w dalszej perspektywie.
Dziennikarz nie spodziewa się tak złej atmosfery wycelowanej w swojego dawnego, duńskiego lidera. Madsen w Częstochowie mierzył się z olbrzymią dawką niechęci przed, w trakcie, a nawet po spotkaniu. Tym razem przeciwko swojemu byłemu pracodawcy pojedzie u siebie. W maju Falubaz wygrał 48:42. – Ja się obawiam trochę o wynik tego meczu, bo wcale nie jest tak, że w rewanżu musi być łatwiej. Może będzie, jak w ostatnim domowym meczu z rybniczanami. Nie zdziwiłbym się i to nie jest kurtuazja. Włókniarz jest nieobliczalny, a w Zielonej Górze nie do końca mogą mówić o atucie swojego toru. Porażka z „Lwami” byłaby jednak sensacją – uważa Noskowicz.
Odczarować W69
Bilans zwłaszcza domowych starć z Włókniarzem w ostatnich latach wymaga podreperowania. Wspomniana jednopunktowa wygrana w meczu o brąz w 2019 roku to… ostatni triumf zielonogórzan z „Lwami” przy W69. Przed rokiem Falubaz wyraźnie przegrał 37:52, a Madsen wręcz bawił się na zielonogórskim torze, kończąc ubiegłoroczny mecz z dorobkiem 13 pkt. Duńczyk cieszył się też w 2021 r. Pamiętacie słynny bieg 15? Najpierw na podwójnym prowadzeniu znaleźli się Patryk Dudek i Piotr Protasiewicz, ale nieporozumienie na wyjściu z pierwszego łuku poskutkowało tym, że na czele znalazł się Madsen z Kacprem Woryną. Mecz zamknął się bolesnym wynikiem 44:46. Bolało bardzo, bo sezon skończył się spadkiem. Rok wcześniej, w pandemicznym sezonie 2020 też było smutno. Bo nie dość, że przy pustych trybunach, to jeszcze z dotkliwym laniem 31:59. Czas na rewanż? Bezapelacyjnie!
Marcin Krzywicki